18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marta Wawrzyn z Serialowa.pl: Telewizja przestaje być brzydszą siostrą kina [rozmowa NaM]

Arkadiusz Gołka
Wojtek Wowra
Z założycielką popularnej strony rozmawiamy o serialowej pasji, przepisie na udaną produkcję tego typu i o tym, dlaczego nigdy nie widziała dobrego polskiego serialu.

Marta Wawrzyn przez kilka lat współtworzyła serwis polityczny Pardon.pl i pracowała jako reporterka w Sejmie. Razem z kilkoma znajomymi dziennikarzami w 2011 r. założyła stronę o serialach - Serialowa.pl.

Naprawdę oglądasz wszystkie te seriale, które opisujesz? Jak znajdujesz na to czas?
Nie oglądam wszystkich seriali, o których piszemy na Serialowej w dziale z newsami, bo są ich setki. Oglądam wszystkie seriale, które recenzuję, czyli jakieś 30 - 40 tytułów tygodniowo i pewnie ze 120, może 150 tytułów rocznie. Rzeczywiście te liczby wydają się absurdalnie wysokie, zwłaszcza, że muszę jeszcze znaleźć czas na wspomniane opisywanie. Jak to robię? Cóż, dokładnie tak samo, jak recenzenci gier znajdują czas na swoje hobby, które stało się pracą. W obu przypadkach jest to bardzo czasochłonne i tyle.

I będzie jeszcze bardziej czasochłonne, bo dobrych, bardzo dobrych czy wręcz wybitnych seriali powstaje z roku na rok coraz więcej.

W 2014 roku amerykańskie stacje telewizyjne i platformy internetowe, jak Netflix czy Amazon, wyemitowały 328 własnych tytułów. Aż 180 z nich wypuściły kablówki, które praktycznie są gwarantem wysokiej jakości. Przyrost jest niesamowity - w czasach, kiedy debiutowała "Rodzina Soprano", stacje kablowe emitowały nieco ponad 20 seriali w ciągu całego roku. A przecież te 180 tytułów dzisiejszych kablówek to nie wszystko, teraz do gry wszedł jeszcze internet i nieoczekiwanie okazał się bardzo ważnym graczem. Netflix i Amazon produkują niemal wyłącznie seriale warte oglądania, nie da się ich ignorować.

A jak znaleźć na to czas? Na pewno warto usiąść i dokonać ostrej selekcji, pozbyć się wszystkiego, co zapełnia czas, a zupełnie nic nie wnosi. Szkoda życia na złe seriale. Za to te najlepsze rzeczywiście potrafią zachwycić.

Opisujesz to wszystko fachowo. Jak udaje Ci się nie poplątać w fabule, losach bohaterów i intrygach tylu produkcji?

Moja głowa już dawno przypominałaby serialowy śmietnik, gdybym nie była wybredna. Nie oglądam wszystkiego. Oglądam to, co jest najciekawsze, o czym się mówi i co warto uważnie śledzić. Jeśli coś jest warte zapamiętania, raczej mi się nie poplącze. W każdym innym przypadku, to mała strata. Poza tym oglądanie wszystkiego i zapamiętywanie wszystkiego to akurat żadna sztuka. Powiem więcej, ja śledzę też na bieżąco fabułę seriali, których nie oglądam, bo codziennie czytam dziesiątki newsów, dotyczących wszystkich produkcji telewizyjnych, nie tylko tych "moich", i chcąc, nie chcąc, sporo zapamiętuję. Sztuką jest dokonywanie selekcji tak, by nie ominęło nas nic wartościowego, a jednocześnie by to czasochłonne zajęcie, jakim jest oglądanie seriali, nie pochłaniało całego życia. Nie jestem pewna, czy mnie się to udaje, ale mam nadzieję, że przynajmniej czytelnicy Serialowej oszczędzają czas i nerwy dzięki naszym tekstom.


A skąd pomysł na założenie strony serialowa.pl? Pomyślałaś nagle jako jedna z pierwszych, że "Hej, przecież teraz wszyscy oglądają seriale, może by to wykorzystać?"

Właśnie tak było! Choć nie kładłabym nacisku na "wykorzystać". Serialową wymyśliliśmy na początku 2011 roku z Michałem Kolanką, w którejś z tych ciemnych knajp na krakowskim Kazimierzu, gdzie nikt nie patrzy na zegarek, bo czas i tak tam stoi w miejscu. Ja miałam za sobą kilka lat spędzonych na bieganiu z mikrofonem po Sejmie, byłam dziennikarstwem politycznym strasznie rozczarowana i szukałam czegoś nowego. Michał wtedy jeszcze nawet nie myślał, że za rok stworzy jeden z najciekawszych serwisów politycznych w polskim internecie. Byliśmy młodzi, naiwni, wydawało nam się, że to bardzo proste - zbudować serwis o czymś, co z jednej strony się uwielbia, a z drugiej, tak jak mówisz, co jest po prostu na topie.

Ponieważ sami spędzaliśmy długie godziny, gadając o serialach, to właśnie pod takim hasłem - "Porozmawiajmy o serialach" - otworzyliśmy z kilkorgiem znajomych, w większości byłych bądź obecnych dziennikarzy, Serialową. Chcieliśmy, żeby stanowiła ona, nie tylko dla nas, swego rodzaju przedłużenie rozmów o serialach ze znajomymi. Nie chcieliśmy być ekspertami, chcieliśmy tylko pisać o tym, co oglądamy. I powiem ci, że nie wydaje mi się, byśmy wtedy wiedzieli, na co się porywamy. Wszyscy strasznie kochaliśmy serial "Mad Men", co łatwo zauważyć, jeśli spojrzy się na kolorystykę strony. Wydawało nam się, że jeśli będziemy dużo pisać o "Mad Men", wszyscy będą szczęśliwi - my i czytelnicy. A potem jak ruszyło... Ludzie zaczęli nas pytać, co jeszcze warto oglądać, sugerowali, żebyśmy napisali o tym i o tym, i jeszcze o tym. Nieszkodliwe hobby szybko stało się pracą, i to taką na półtora etatu.

Czy w oceanie seriali nie dostrzegasz schematyzmu, pewnych łopatologicznych kalek fabularnych, gwarantujących oglądalność?

Oczywiście. Większość seriali to średniaki, opierające się na schematach. Amerykańską telewizję ogólnodostępną wciąż zalewają marnej jakości policyjne i siermiężne sitcomy, bo do tego jest przyzwyczajona publika. A i kablówki mają coraz więcej za uszami, bo zamiast stawiać na świeże pomysły, wolą zamawiać wszelkiego rodzaju spin-offy, prequele czy własne kopie "Gry o tron". Nie da się tego uniknąć, telewizja musi się z czegoś utrzymywać, w związku z czym nie może ryzykować z każdym tytułem.

Ale co roku powstaje kilka, kilkanaście, a czasem i więcej nowych tytułów, które nie są ani schematyczne, ani łopatologiczne i które całkiem sporo wnoszą do panującej złotej ery seriali. W zeszłym roku zachwyciło mnie skromne, kameralne "The Affair", opowiadające historię konsekwencji pewnego romansu z różnych punktów widzenia. W tym roku wielki hit wypuściło HBO, mówię tutaj o dokumencie "Przeklęty: Życie i śmierci Roberta Dursta", który miał ogromne konsekwencje w prawdziwym życiu. Świeżych pomysłów naprawdę nie brakuje, a pieniędzy na ich realizację stacje telewizyjne mają więcej niż kiedykolwiek.

Idąc za ciosem, jaki jest Twój przepis na udany serial? Obojętnie jakiego gatunku.

Zrobić coś, czego jeszcze nie było. Po prostu.

Jaka jest Twoja ulubiona produkcja zagraniczna?

Mam ogromną słabość do "Mad Men", od którego zaczęła się historia Serialowa.pl. To wspaniale napisany, niemalże literacki serial, który w atrakcyjny sposób pokazał jedną z najbardziej niezwykłych dekad w historii Stanów Zjednoczonych. A do tego zapoczątkował modę na retro w telewizji i na stare reklamy na naszych ścianach. Kocham "Breaking Bad", "The Wire", "Rodzinę Soprano", które są po prostu serialami wielkimi, "Miasteczko Twin Peaks", które oglądałam jako dzieciak ukradkiem, zafascynowana tą wszechogarniającą dziwnością, i "Kroniki Seinfelda", które są najlepszym sitcomem, jaki kiedykolwiek powstał. Wszystkie wymienione tytuły łączy kilka rzeczy: są oryginalne, odważne, świetnie napisane, genialnie zagrane i często wyprzedzają swoją epokę. Tak było z "Twin Peaks", które na początku oglądało 30 mln ludzi, a im robiło się dziwniej, tym bardziej widzów ubywało. Tak było z "The Wire", które nigdy nie doczekało się nagród, na jakie zasłużyło. Na szczęście dzisiaj dobre seriale mają łatwiej niż kiedyś.

A polski serial?

Pytanie o ulubiony polski serial jest bardzo trudne, bo ja nigdy nie widziałam udanego polskiego serialu. Próbowałam w zeszłym roku oglądać "Watahę" HBO i cóż, jak na polski serial było całkiem nieźle. To nie przypadek, że świat ogląda seriale szwedzkie, włoskie, hiszpańskie albo nawet rumuńskie (mam na myśli "W cieniu"), a o polskich produkcjach za granicą nic nie słychać. To dopiero przed nami. Miejmy nadzieję.

A dlaczego Twoim zdaniem Polacy nie są w stanie stworzyć naprawdę dobrego serialu, z zagranicznym potencjałem? Przecież, opierając się na podanych przez Ciebie wcześniejszych przykładach z innych krajów, wcale nie chodzi o fundusze.

Nie chodzi o fundusze, chodzi o odzwyczajenie się od myślenia schematami i o to, abyśmy przestali tak bardzo kopiować zachodnie produkcje. Czemu nasi scenarzyści wciąż serwują nam to samo? Czemu tak bardzo się upierają, aby robić polskie wersje "Chirurgów" i innych popularnych tasiemców, zamiast wymyślić coś, czego nikt jeszcze nie miał? To dla mnie zagadka. Tak jak w 40-milionowym kraju nie ma 11 piłkarzy, którzy potrafiliby coś zdziałać, tak nie ma kilkorga scenarzystów, którzy mogliby napisać głośny serial, taki w stylu oscarowej "Idy". Przy czym nie mówię o tematyce, mówię o tym, jak "Ida" zachwyciła Zachód, bo oni tam czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Temat nie ma większego znaczenia, możemy sięgnąć do PRL-u, możemy też napisać coś współczesnego, lekkiego albo ciężkiego, wszystko jedno. Chodzi o to, aby zaryzykować, wydać pieniądze na coś, co może być wielkim sukcesem albo spektakularną porażką. Niestety, wyraźnie polskie stacje telewizyjne tego ryzyka się jeszcze boją.


Czy w serialach jak w soczewce widać społeczno-kulturowo-polityczne zmiany, jakie zachodzą wśród nas? A może takie intelektualne dywagacje wokół czysto komercyjnych produktów są na siłę?

Wybieram opcję numer jeden. Ostatnio czytelnicy Serialowej zarzucali mi, że na naszych łamach pojawiło się strasznie dużo feminizmu. Tłumaczyłam więc, że nie, nie zaczęłam nagle uprawiać polityki dla własnego widzimisię. Po prostu komentuję to, o czym się mówi. A mówi się teraz dużo o silnych, skomplikowanych bohaterkach kobiecych, bo przez lata takich w telewizji nie było. Były jednowymiarowe postacie kobiece, pisane przez męskich scenarzystów. Teraz kobiety mają swój moment w telewizji, więcej jest feminizmu, tematyki LGBT. I oczywiście, że ma to związek ze zmianami zachodzącymi w społeczeństwie, z otwieraniem się na to, o czym do tej pory nie mówiło się głośno. To nie przypadek, że w tym roku w kategoriach komediowych kilka Złotych Globów zgarnął nie żaden zwykły, siermiężny sitcom, jak to często bywało w latach poprzednich, a komediodramat "Transparent", opowiadający o rodzinie, która odkrywa, że ich ojciec - starszy pan na emeryturze - od lat przebiera się za kobietę i mówi o sobie "Maura". To nie przypadek, że w "Żonie idealnej" rządzą silne panie, które nigdy, przenigdy nie dyskutują o feminizmie, a po prostu robią swoje, czyli nie dają się rozstawiać facetom po kątach w zmaskulinizowanym świecie chicagowskiej polityki i prawa.

Tak jak w XIX wieku powieść była zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu, tak dziś jest nim serial telewizyjny. I tak jak kiedyś drukowane w gazetach powieści, można go oglądać odcinek po odcinku albo pochłaniać całość naraz.


Zauważyłaś jakieś stałe mechanizmy, wyraźnie objawy tego, że popularny serial zaczyna gasnąć? Poza oczywiście entym sezonem i związanym z tym zwykłym znudzeniem.

No właśnie nie masz racji z entym sezonem i związanym z tym znudzeniem. Jeśli serial jest wciąż dobry, publika go nie porzuci, choćby to był piętnasty sezon. Ba, publika nawet złych seriali nie porzuca, ogląda je z sentymentu dużo dłużej niż da się je oglądać. Wystarczy spojrzeć na oglądalność ostatnich sezonów "Dwóch i pół" czy "Teorii wielkiego podrywu" w Stanach.

W ogóle zjawisko o które tutaj zahaczamy, jest skomplikowane, każdy przypadek należałoby rozpatrywać z osobna. Są na przykład seriale, które z sezonu na sezon stają się coraz lepsze: "Breaking Bad", "Justified", "Zawód: Amerykanin". Są takie, które mogłyby trwać w nieskończoność i pewnie nie zauważylibyśmy spadku jakości ("Kroniki Seinfelda"!). Są wreszcie takie produkcje, które były zaplanowane na mniej sezonów, niż ostatecznie zamówiono. Scenarzyści pisali dalej, choć już nie mieli o czym pisać. To rzeczywiście jest przykra sprawa, fani "Dextera", "Gotowych na wszystko" czy "Jak poznałem waszą matkę" potwierdzą. Teraz ten sam los spotyka "House of Cards" - w oryginale króciutka 12-odcinkowa miniseria, gdzie było samo "mięcho", w wersji amerykańskiej tasiemiec, w którym coraz częściej Frank Underwood walczy o pietruszkę.

Jeszcze nie tak dawno najpoważniejsi aktorzy grali w wielkich produkcjach kinowych, a seriali unikali i traktowali je jakoś coś gorszego. Dziś chyba to najprostsza i najkrótsza przepustka do kariery w Hollywood...

Oj, na pewno nie najprostsza i najkrótsza! Czasem to trwa latami, zanim aktor przebije się w telewizji - a to nie ma fajnych scenariuszy, a to skasowali mu serial, a to znów na castingu woleli kogoś innego. Spójrz na Jona Hamma albo Bryana Cranstona - żaden z nich nie był młodzieniaszkiem, kiedy przyszedł duży sukces. I żaden z nich nie stał się od razu gwiazdą wielkiego ekranu po zakończeniu pracy nad serialem. To z pewnością nie jest ani krótka, ani prosta droga.

Ale masz rację w jednym: rzeczywiście telewizja już nie jest czymś gorszym, a gwiazdy kina coraz częściej przychodzą do niej nie dlatego, że nie mają wyjścia, a w poszukiwaniu czegoś innego, czegoś więcej, jakiegoś nowego pomysłu na siebie. Czasem to tylko sposób na ratowanie podupadłej kariery, często jednak to świadomy wybór. To w telewizji są teraz najlepsze scenariusze, to w telewizji można pokazać pełen wachlarz umiejętności aktorskich, bo postacie są głębsze, lepiej zarysowane, pokazywane z wszystkich możliwych stron. To telewizja pokazała, co potrafią Claire Danes, Matthew McConaughey albo nawet Colin Farrell, który pozytywnie się wyróżniał w słabiutkim drugim sezonie "Detektywa". Jednocześnie zrobiło się coraz bardziej tłoczno - jeszcze parę lat temu znane nazwisko gwarantowało wszelkie możliwe nagrody, dziś ktoś taki jak Clive Owen nie dostaje nawet nominacji do Emmy za "The Knick", bo okazuje się, że dla wszystkich nie starczy. To naprawdę fantastyczne, że telewizja przestaje być brzydszą siostrą kina, a staje się czymś prestiżowym również dla aktorów. Jako widz mogę się tylko cieszyć. I mogę cię zapewnić, że za parę lat będziemy oglądać w serialach jeszcze więcej twarzy znanych z wielkiego ekranu. To naturalna kolej rzeczy, seriale są na fali i jeszcze długo będą.

Powiedz mi szczerze - czy tylko ja oglądam serial "Chicago Fire"? Bo czasem mam takie wrażenie...

Tak, tylko ty (śmiech)!

Zobacz także: Keanu Reeves świętuje 51. urodziny

Źródło: Cover Video/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Marta Wawrzyn z Serialowa.pl: Telewizja przestaje być brzydszą siostrą kina [rozmowa NaM] - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto